Są takie chwile, kiedy patrzę na swoje dzieci inaczej niż zwykle. Nie zdarza się to często i nie potrafię tego zaplanować. To przychodzi nagle — kiedy jedno z nich chce się przytulić, zagrać w planszówkę, albo zaprasza mnie do poskakania na trampolinie. I wtedy coś we mnie się zatrzymuje. Przestaję widzieć tylko moje dziecko. Widzę też siebie. I coś jeszcze.
W tych momentach czas traci znaczenie. Nie ma przeszłości, nie ma przyszłości. Jest tylko seria małych TERAZ. Chwil, które nie muszą tworzyć większej historii, żeby miały sens. To jak oddychanie – każda chwila jest wystarczająca.
Wtedy właśnie czuję, że przeżywam coś więcej niż tylko zwykłe bycie ojcem. Że dotykam czegoś, co można by nazwać drugim życiem. Bo kiedy patrzę na moje dziecko, kiedy jestem z nim naprawdę obecny, pojawia się pytanie: co ja sam w tym momencie dostaję? Co uzdrawiam w sobie z przeszłości? Co odbudowuję, czego uczę się na nowo?
Może właśnie dlatego relacja z dzieckiem potrafi być taka poruszająca. Bo rośnie nie tylko ono. Rośnie też ta część mnie, która w dzieciństwie czegoś nie dostała, nie zrozumiała, nie przeżyła do końca. Każde dobro, które daję, dotyka też mnie. Każdy trud, który przeżywamy razem, zmienia także mnie.
I wtedy przychodzi jeszcze jedna myśl: czy kiedyś, jeśli będzie mi to dane, przeżyję jeszcze trzecie życie? Czy patrząc na wnuka lub wnuczkę poczuję coś podobnego? Czy wtedy zobaczę, jak moje własne drzewo wypuszcza kolejne pędy? I czy to wszystko nie sprawi, że zamiast jednego życia, miałem ich kilka? Każde przeżyte na swój sposób przez wiele osób.